sobota, 9 kwietnia 2011

Jeż ( dla Natalki)


Czy wiesz jak je jeż?
Czy wiesz co jeża
cieszy i rozprasza?
Co straszy i kiedy gości swych do jeżowej norki swej zaprasza?

Czy wiesz jak śpi jeż?
Zamknij swe oczka
Przyjdzie do Ciebie i opowie Ci
sam
Ten miły jeż

wtorek, 22 czerwca 2010

Wewnętrzny Labirynt

Wewnętrzny Labirynt


To gdzie jesteśmy
I jak jesteśmy
Czym jesteśmy
Jest smakiem naszej wewnętrznej przestrzeni
Jeden smak w którym czujemy wszystko co przeżyliśmy

W czasach nie tak dawnych, które mogliby pamiętać Wasi prapradziadowie gdybyście mogli ich jeszcze spotkać i mogliby Wam o tym opowiedzieć czyli ponad 150 lat temu w małej wiosce na północy kraju zwanego Szwecją żył chłopiec imieniem Nils. Mieszkał ze swoją rodziną, która nie była liczna, ale na pewno kochająca się w małej chatce na skraju lasu. Jego ojciec trudnił się garncarstwem, poza faktem, że miał też małe gospodarstwo, które całej rodzinie czyli jemu, mamie Nilsa, jego siostrze i samemu Nilsowi pomagało w przeżyciu ciężkich zim jakie na północy były czymś częstym w owych czasach. Wszyscy czworo bardzo się nawzajem kochali i wspierali w tym co na co dzień robili.
Każda pora roku mijała swoim odwiecznym rytmem, wszystko się zmieniało według odwiecznego wzoru. Lata mijały, dzieci rosły. Nils wyrósł na wysokiego młodzieńca, któremu czas i umysł coraz częściej objawiał pytania dotyczące tego co mógłby robić w przyszłości. Jego rodzice woleliby go widzieć przy sobie, pomagającego w gospodarstwie i kontynuującego to co zaczął jego ojciec, a przed nim jego ojciec, a wcześniej jego. Ale wiedzieli, że może być inaczej.
Głęboko w lesie mieszkał stary Jossi, którego wieś uznawała za pomyleńca, ale mimo to wielu z ludzi trafiało do niego wcześniej czy później pod pozorem czegoś błahego, ale tak naprawdę chcieli otrzymać od niego jakąś skromną choćby radę, dotyczącą przyszłości. Jossi był samotnikiem, który z dawna odgrodził się od ludzi i starał się żyć życiem o jakim nikt nie wiedział.
Któregoś lata zdarzyło się, że ojciec wysłał Nilsa w stronę lasu obok stawu by nakopał białej glinki, której używał do wypalania filiżanek i talerzy. Jako, że sam był zajęty poinstruował Nilsa jak trafić do rowu, z którego zazwyczaj wykopywał materiał, który potem zamieniał w piękne naczynia.
- Koło brązowego kamienia, który leży odłogiem przy drodze skręć w lewo w ścieżkę przy brzozach. Idź prosto, dalej sam zobaczysz.
Nils poszedł do sieni i wziął dwa konopne worki i łopatę i ruszył do lasu.
Tak jak powiedział mu jego ojciec znalazł ogromny obły kamień, który przypomniał sobie szybko z leśnych wędrówek z tatą. Szedł i szedł aż zobaczył głęboki dół z glinką do którego wrzucił worki i łopatę, a potem wszedł sam. Powoli zajął się pracą…
Kopiąc zastanawiał się czy jego przyszłość zastanie go tutaj czy może powinien wyruszyć świat i poszukać szczęścia. Myśli uprzyjemniały mu robotę, która chciał skoczyć przed zachodem słońca. Wiatr szumiał mu nad głową odgłosem brzozowych i bukowych liści tak jakby śpiewał swoją starą leśną piosenkę o upływającym czasie i wszystkim co mija, wszystkim co przychodzi.
Nils skończył kopać i wyszedł z dołu wyciągnąwszy wcześniej worki. Zarzucił sobie je na plecy, zapiął paskiem i pomaszerował powoli w stronę domu. Kiedy skręcał przy kamieniu poczuł pod nosem dziwny kształt wycelowany mu w oczy.
-A cóż to niesiesz w tych worach, młodzieńcze?- zapytał właściciel długiego i brudnego pazura.
Nils powoli ogarnął wzrokiem całą postać nieznajomego i powoli wyjąkał:
- ggg..glinę do warsztatu mojego taty.
- Aaa… musisz być synem Olafsena. To ten garncarz ze wsi.
- Tak- cicho oparł Nils
Przyjrzał się nieznajomemu i pomyślał przez chwilę, że może to być stary Jossi, o którym we wsi, krążą różne pogłoski. Był wysoki i miał na sobie myśliwską kurtę, pełną kieszeni i schowków, na ramieniu niósł flintę, którą pewnie łowił zwierzynę w lesie. Miał dziwną twarz, z jednej strony zarośniętą gęstą, szczeciniastą brodą i wąsami, pooraną czasem i dziwnymi bliznami, ale jego niebieskie oczy miały w sobie coś dziecięcego, szalonego a jednocześnie przyjaznego. Nils zamyślił się przez chwilę…
- Powinieneś na siebie uważać. Niedługo nadejdzie zmrok, a wtedy wszystko co głodne wyjdzie na żer – zarechotał Nieznajomy.
- Tak, tak, już idę –
Nieznajomy popatrzył się na niego przez chwilę jakby obejmował całą, przecież niedużą teraz postać Nilsa. Patrzył na niego jakby drążąc wzrokiem coś czego nie można było zobaczyć.
- Będziesz szukał czegoś, co wydaje ci się właśnie tym, ale znajdziesz coś innego- powiedział i odwróciwszy się ruszył przez siebie by zniknąć w kniei. Nils stracił go z oczu dosłownie w chwili i czuł się nieco oszołomiony tym co tamten powiedział, nie wiedząc co ma myśleć, próbując doszukać się w tym czegoś sensownego. Ale szybko przypomniał sobie, ze czas wracać, idzie noc, a pewnie i w domu wszyscy niepokoją się o to co się z nim dzieje. Ruszył więc przed siebie, zarzucając na plecy dwa worki z gliną. Szedł szybko, ale w uszach dźwięczało mu to co mimochodem jakby powiedział Nieznajomy. Po jakimś czasie w oddali zobaczył majaczące światła gospodarstwa rodziców, ucieszył się na myśl, że zobaczy bliskich. Idąc zobaczył jak macha do niego jego siostra Ingrid.
Podczas kolacji Nils nie wspominał o spotkaniu w lesie, starał się nie myśleć o dziwnym człowieku i jego słowach. Rozmawiał z rodzicami i bawił się z siostrą nie zważając na wątpliwości, które go męczyły.
Następnego dnia Nils zaczął rozmawiać z tatą o tym, ze może nadszedł już czas by wyruszył w świat, zdobył edukację, pieniądze. We wsi nie czeka go zbyt wiele, a rodzice mogą sobie poradzić z gospodarstwem, które przecież nie jest duże.
- Synu, wiesz, ze Cię kochamy i chcemy twego szczęścia, nie będziemy cię zatrzymywać, jeśli tak chcesz.
Nils patrzył na ojca i zobaczył w jego oczach jakiś cień, który szybko przeszedł. Ogarnął go dziwny smutek i żal za światem, który odchodzi. Ale czuł, że musi zrobić coś by zatrzymać ten pęd myśli i uczuć który czuł zawsze wtedy kiedy zagłębiał się w swoich myślach tuż przed snem, kiedy wewnętrzny horyzont jego myśli zalewał się zorzą, którą ludzie północy często widzą na nocnym niebie. Zorzą, która zlewa się z nami w jedno kiedy jesteśmy sami z sobą. Gdzieś tam, daleko…
Spędził jeszcze w wiosce tydzień zanim ostatecznie przygotowano się do jego wyjazdu. Nils postanowił z ojcem, ze dobrym pomysłem jest udać się do Uppsali do któregoś z dworów szlacheckich gdzie mógłby dostać pracę jako kuchta lub przy koniach lub przy innych obowiązkach, których dopełnia się przy prowadzeniu dworu. To będzie dobry start dla chłopca ze wsi, przynajmniej tak myśleli jego rodzice. Przygotowali syna do podróży tak dobrze jak tylko mogli.
W dzień podróży Nils żegnany przez całą wioskę i łzy matki odszedł. W sakwie miał troszkę jedzenia, w kieszeniach parę koron na to by mógł jakoś sobie poradzić na początku. W sercu został mu obraz bliskich, za którymi będzie tęsknił.
Ale wiatr i świeże powietrze poranka dodał mu dziwnej otuchy. Bo choć nie wiedział dokąd zmierza to czuł, że zaczęło się coś nowego. Szedł pobocznymi dróżkami przez lasy gdzie pełno było wysokich drzew i jarów, skał i jam gdzie pewnie mieszkały trolle. Śpiąc przy ogniu, czasem budził go jakiś świst lub szept który dochodził gdzieś z bliska a czasem miał wrażenie, ze ktoś stoi i patrzy na niego z bliska. Czasem przebudzał się w środku nocy ale słyszał tylko ciszę gwiazd i mchu.
2 dnia po wyjściu z wioski Nils trafił na drodze na staruszkę, która powolutku szła przygarbiona wiązką chrustu i drewna chybocząc się na boki.
- Synku – powiedziała zauważywszy Nilsa – nie pomożesz starowince?
- Dobrze babciu-
Wziął Nils całe drewno na plecy i poszli razem w kierunku domostwa starej.
- Możesz rzucić to tutaj – wskazała na drewutnię z tyłu domku. – wejdź do środka zrobię ci jeść i dam ci pić. Pójdź za mną.
Nils wszedł i o mało nie wrzasnął ze strachu. U powały na belce wisiał do góry nogami wielki nietoperz, czarny i włochaty, który spał i głośno chrapał, postękując.
- hehehehehehe- zaśmiała się starowinka – wystraszyłeś się Svena. Poczciwiec śpi całe dnie. Taka już to natura nietoperzy, ale może Ci powiedzieć jeszcze co nieco. Gadatliwy z niego drań. Poczekaj tylko do wieczora a jak odpoczniesz to dobrze sobie pogadacie.
Nils słyszał o trollach i innych stworzeniach, ale zawsze myślał, że są one tylko w bajkach. A tu ten nietoperz, który w dodatku jest gadułą. Nie mógł w to uwierzyć. Ale kiedy przyszła noc a Nils sobie dobrze pojadł nietoperz przebudził się, ziewnął, pierdnął, rozpostarł skrzydła, jeszcze raz ziewnął i z hałasem spadł na ziemię waląc się boleśnie w głowę.
- To był paskudny sen. Znowu za dużo zeżarłem… stara???- powiedział rozglądając się dookoła – oooo… widzę, że mamy gościa. Jak się zowiesz nieznajomy? – rozochocił się nietoperz.
Nils się cicho przedstawił, a nietoperz okazał się rzeczywiście gadułą i wypytał Nilsa o wszystko bardzo szczegółowo. Dziwił się jak można mieszkać w tak dużej ludzkiej osadzie, on sam nie przepadał za ludźmi i wolał swoje własne towarzystwo, ewentualnie kogoś z kim mógłby sobie pogadać, a raczej komu mógłby gadać i gadać, bo znał tyle historii, że dziwne było, że nie przepada za ludźmi. Ale Sven szybko mu to wytłumaczył.
- Wiesz może wyda Ci się to dziwne, ale kiedyś byłem człowiekiem. Ale zmęczyło mnie takie życie i postanowiłem coś zmienić. Już nie pamiętam jak to się dokładnie stało, ale trafiłem na człowieka, który pokazał mi drogę do tego. Nazywał się… cholercia ..jak mu było??? Stara, za dużo tego bimbru, któreżeśmego wczoraj troszkę za dużo ..ten tego… Mniejsza z tym. Człek ten pracował u jednego szlachciury w Uppsali. Pokazał mi drogę do tego, drogę do zgubienia siebie po to, żeby siebie odnaleźć, gdzie rezygnując ze wszystkiego co znasz, chcąc mniej zyskujesz dużo więcej. Taaa… może cosik zjemy.
I zaczęli znowu jeść kaszę z grzybami, które staruszka zbierała poprzedniego dnia. Nietoperz opowiadał jeszcze dużo historii, które zasłyszał kiedyś, czasem tracił wątek, to znów wznawiał opowieść, żeby sobie to przypomnieć, ale czas płynął miło i Nils nie zauważył jak zasnął.
Rano obudziło go delikatne szturchanie.
- Chyba czas już na Ciebie. Wstawaj młody. Zrobię Ci coś do jedzenia na drogę. Masz już niedaleko. Dziś po południu będziesz pewnie na miejscu.
Nils wstał i zjadł śniadanie. Czeka go już niedługo coś nowego. Nietoperz śmiesznie dyndał do góry nogami u powały chrapiąc i sapiąc. Chłopiec podziękował staruszce za wszystko, ucałował w rękę i poszedł swoją drogą.
Dzień był słoneczny a droga prosta. Nils podśpiewywał sobie pod nosem i szedł przed siebie. Około czwartej po południu droga zaczęła się robić brukowana, a Nils trafiał coraz częściej na ludzi którzy wozami zaprzężonymi w konie, bryczkami lub wręcz konno jechali w jedną i w druga stronę.
-„Miasto już blisko” – pomyślał. I rzeczywiście miasto pojawiło się tuż przed nim ze swoimi wieżami, kamienicami, kościołami, straganami, ratuszem. Robiło się coraz gęściej. Coraz więcej twarzy, postaci jakich Nils nie widział wcześniej mieszkając na wsi. Rozmawiający ze sobą, spacerujący, śpieszący się gdzieś tłum ludzi. Szedł przed siebie jakby zapomniawszy o tym po co właściwie przyszedł obserwując słońce odbijające się na murach, cegłach, bruku, patrząc na sadze na kominach, słuchając gwaru przekupek sprzedających warzywa i ryby. Podszedł do jednej z nich i kupił jabłko i słodką bułkę. Spytał ją czy nie wie gdzie jest jakiś dwór, gdzie potrzebują kogoś do pracy. Przekupka zaczęła wykrzykiwać jego pytanie do straganów obok i jak powtarzające się echo refrenu piosenki pytanie obiegło wszystkie stragany i wróciło odpowiedzią kolejnej zwrotki.
- Pójdź na Sjulfjoedgass, koło kościoła św. Rodryka- tam jest dwór rodziny Bergmark. Trafisz łatwo, a poza tym ostatnio szukali kuchty, więc dostaniesz swoją robotę.
Nil ruszył dalej w drogę. Po drodze zgubił się dwa razy, ale choć miasto było duże, ludzie których pytał o to miejsce dobrze wiedzieli gdzie to jest i pokazali mu drogę. Trafił więc z przygodami, ale opłaciło się, bo kiedy zapukał do drzwi, pokojówka powiedziała mu, że ostatni kuchta był gamoniem i potrzeba nowego, który podoła obowiązkom w kuchni i będzie się słuchał kucharza. Zaprosiła Nilsa do środka i pokazała mu boczne wejście dla służby. Kazała mu zaczekać i powiedział, ze kucharz zaraz przyjdzie. Nils zdjął czapkę i spokojnie czekał.
- O jesteś!- usłyszał za sobą poważny głos
Odwrócił się i zobaczył małego człowieczka z sumiastymi wąsami z okularami na ostrym nosie.
- Chodźże zaprowadzę cie do kuchni i pokażę Ci co masz robić.
Nilsa przeraziło takie tempo bo nawet nie zdążył się przedstawić, a już poganiany przez tego malucha został oprowadzony po zakamarkach kuchni.
- Jestem Varnussen. Na razie musisz nauczyć się porządku. W naszej kuchni nic nie może się marnować i musi panować porządek. Pozmywaj na początek te garnki i naczynia – wskazał na stos leżący przy stole, na podłodze i obok w wielkiej balii.- ja zabieram się za przygotowanie obiadu. Państwo Bergmark nie lubią opóźnień.
Nils skoczył szybko z wiadrami do pompy z tyłu podwórza i rozpalił ogień na kuchni by podgrzać wodę. Zanim to wszystko zrobił minęło sporo czasu i wziął się do szorowania garów.
Tak było i dnia następnego i następnego. Varnussen nie dawał mu nic innego do roboty jak właśnie czyszczenie garów, sprzątanie kuchni, więc Nils biegał jak opętany starając się jak tylko mógł. Trwało to tak parę tygodni. Nils dostał kąt do spania, koc i poduszkę, które na długie tygodnie stały się przyjaciółmi jego snów i powiernikami zmęczenia jakie go ogarniało co wieczór kiedy wszystko było skończone. Nils niewiele czasu miał na zastanowienie się czy to jest coś czego tak naprawdę chce, czy może życie w jego wiosce, choć pozbawione nowości było duże lepsze niż to tutaj.
Na razie nie miał czasu na takie pytania ani tym bardziej na takie odpowiedzi. Powoli przyzwyczaił się do rutyny i poznawał świat kuchni, ciężkich mebli, zawiasów, rzeźb z ciemnego drewna, dębowych stuków kiedy po schodach biegał raz w jedną raz w druga stronę, cynowych balii, skrzypienia namydlonej podłogi… Czas mijał szybko, ale pewnego dnia po tym jak Nils był na miejscu ponad miesiąc, Varnussen przyszedł i zakomunikował mu, że od dziś będzie uczył go gotować. Sama myśl o tym, ze mógłby nauczyć się gotować smakowite i wykwintne potrawy na pański stół spowodowała, że mniej spał i coraz częściej myślał o tym kiedy kucharz pokaże mu tajniki sztuki kulinarnej.
Ale ku jego zdziwieniu nazajutrz, Varnussen kazał mu wlać wody w mały garnek, zagotować ją i wsypać garść zwykłej kaszy, lekko ją soląc.
- To przecież proste- powiedział Nils, ale Varnussen spojrzał na niego zza okularów nic nie mówiąc i wyszedł.
Kiedy wrócił spróbował kaszy i powiedział:
- Pospolite myśli tworzą pospolite dania. Ta kasza nadaje się dla psa. Wyrzuć ją.
Nils był zły, bo nie wiedział jak może coś takiego jak zwykła kasza smakować jak coś co jest wykwintnym daniem z korzeniami. Poszedł spać zły i niezadowolony.
Następnego dnia Varnussen znów kazał mu ugotować prostą kaszę. Nils włożył w to serce i postarał się przynajmniej cały czas mieszać kaszę, tak by się nie przypaliła, ale na nic się zdały te wysiłki. Mistrz przyszedł i spróbował kaszy. Po krótkim chrząknięciu i znaczącym spojrzeniu wyszedł bez słowa.
Sytuacja powtarzała się raz po raz, Nils coraz bardziej rozgoryczony myślał o górze brudnych garów i szorowaniu podłogi, które może nie były czymś ciekawym, ale przynajmniej przewidywalnym gdzie wiedział co ma robić i jak ma to robić. Tutaj brał udział w niekończącym się konkursie, którego końca nie było widać i gdzie nie wiedział co jest nagrodą. Dziwny był ten wyścig, gdzie ceną za zrobienie czegoś co miało być wykwintne było ciągle niezadowolona mina mistrza.
Ale coś co się zaczyna zawsze ma swój koniec.
Po raz kolejny Nils spodziewał się, ze mistrz znów nie będzie zadowolony z tego co chłopiec przygotował. Zamiast tego co spodziewał się od Varnussena usłyszeć Nils zobaczył jak mistrz wkłada kasze na srebrną paterę i zanosi kaszę do jadalni gdzie podał ją państwu Bergmark.
Nie poznał ich osądu, ale kiedy Varnussen przyszedł powiedział mu jak następuje:
- Chłopcze, prostota kamieni rzuconych na pole nie zastąpi nigdy czegoś bezrozumnego co odbiera kształt i formę zjawiskom które tworzymy. Przepraszam cię mój drogi, ze musiałem cię wystawiać na próbę, której jak może myślałeś moglibyśmy uniknąć, ale musiałem się upewnić co do czystości Twojego ducha. Smak jest jak architektura. Budujesz go od podstaw używając prostych zabiegów, gotowania, mąki i jaj jak to też używali Bracia od Krzyża budując swoje zamki w Prusiech, a potem sięgając ścian i wież, które tu piętrzymy za pomocą przypraw i składników. Lata moje są krótsze od twoich które dopiero się rozpędzają i dlatego też chciałbym zostawić ci troszkę mojej wiedzy. Co ty na to?
Nilsowi mowę odjęło, bo nie dość że nikt do niego nie zwracał się w ten sposób to jeszcze mistrz zapraszał go do czegoś, czego nigdy się nie spodziewał.
-Tak- wyjąkał.
Od tego momentu życie w kuchni nabrało barw smaku, Nils poczuł smak barw i zapachów. Mistrz przedstawił mu tyle sposobów i metod na to jak można przygotować różne potrawy. Feeria przypraw jakie mu objawił zakręciła mu w głowie. Trwało to tygodniami, miesiącami, ale w pewnym momencie Nils miał poczucie, że cały ten kalejdoskop barw, zapachów i smaków gdzieś daleko ulatuje. Tak jakby czas i miejsce zatrzymały się uwierając go jak kamień w bucie i nie pozwalając mu dalej iść. Co było dziwne dla niego, bo przecież wiedział, że to wszystko jest tak nowe i tak świeże, coś czego nie doświadczył nigdy wcześniej.
Przestało mu to wystarczać…
Snuł się po poddaszu gdzie spał z poczuciem czegoś co stracił, a może czegoś co nie przyszło… nie wiedział sam co to może być.
Varnussen zauważył to i z czasem dawał mu mniej do zrobienia. Nils, po tygodniach ciężkiej pracy, a raczej współpracy z nim potrafił naprawdę dużo i przychodziło mu to z wielką łatwością, ale nie radością.
I tak dni stały się tylko dniami kiedy każda czynność jest czynnością, którą musimy robić, a nie tą którą stwarzamy sami przez naszą radość. Każda myśl staje się czymś natrętnym, przedłużającym czas pomiędzy jedną a drugą rzeczą którą musimy zrobić. Czas kiedy nie nawiedzani przez radość i inspirację czujemy się pozbawieni skarbu.
Tak zaczął czuć się Nils. Dojrzewał, jego czas biegł. I choć jeszcze niedawno nie wiedział kim jest i co może zrobić, teraz nagle wyostrzyło w nim się to poczucie co jest właściwe a co jest tylko niepotrzebnym, bezużytecznym.
Pewnego razu kiedy schodził do piwnicy przynieść jakieś pikle i warzywa trafił na drzwi, które wcześniej jakby nie istniały, choć wszystkie zakamarki domu Bergmarków były dla niego jak własna kieszeń, jak własna skarpeta. Obite żelaznymi sztabami wyglądały jak stara ściana, ale kiedy zobaczył klamkę pomyślał, że może warto sprawdzić co jest dalej.
Na drzwiach widniała blacha z napisem „ Dopóki ziemia jest niebiańska, a niebo ziemskie i połączone z Ziemią wtedy tylko Dzieło może się dokonać i jest pełne.”
Pchnął drzwi lekko…
Czy wchodziliście kiedyś za drzwi, które pchały was jeszcze dalej tak by coś odkryć. Pomyślcie jak mógłby czuć się Nils.
Poczuł na sobie powiew zimnego wiatru.
Tak, to te miejsce które zna… szum brzóz w lesie za chata rodziców.
Urywane piski jaskółek.
Spojrzał dalej i zobaczył inne drzwi z kolejnym napisem: „a droga do pałacu zatracenia siebie wiedzie przez ogród wiedzy” Nils dotknął drzwi, ale zamiast drewna i płaskiego kształtu deski trzymał w dłoni jajo. Potrzymał je w dłoni przez chwilę i poczuł jak robi się coraz bardziej ciepłe. Spojrzał przez skorupkę i zobaczył jak w środku rośnie powoli malutkie drzewo rozkrzewiające się jak mały pączek na końcu gałęzi, poczuł jak dojrzewa i starzeje się w końcu obumiera.
Podtrzymując jajko poszedł dalej bo jego oczom ukazały się kolejne drzwi. Na tych drzwiach nie było żadnego napisu, a za nimi istniał wielki pokój zawalony gratami, które trudno było określić czym są – kiedy patrzył na krzesło, po chwili zmieniało się w ogromnego jaszczura, poduszka mogła być ropuchą, a stary gramofon zamieniał się co chwila w wielkie koło rowerowe. W kącie stał kosz na śmiecie, który raz po raz się otwierał i wyrzucał zawartość by znów ją wchłonąć i ponownie…
Pomieszczenie nie było duże, ale Nils miał wrażenie, jakby tych wszystkich rupieci przybywało raz po raz i potem znów ubywało gdy zmieniały kształt na bardziej wężowy, cukierkowy, rupieciowy, złomowy czy inny jaki im przyszło na myśl w nieskończonej inwencji przedmiotów martwych, ich sztucznie odżywianej woli.
Nils szedł dalej.
Przez dziurę w ścianie szedł teraz ciemnym korytarzem a drzewko w jajku ponownie zaczęło wzrastać i rosnąć. Czul jego ciepło i choć wszędzie było ciemno dziwnie wiedział gdzie iść.
Szedł powoli i widział jak jego palce szurają po murze osmalonym sadzą i kurzem. Dotykał muru tunelu i poczuł jak jego place spotykają się z napisem „ Kości i morze żałości… całość przeszłości i jej jakości utopią w morzu Twej boskości”.
Stanął na moment, bo miał wrażenie, że dalej już nie może iść, tunel się kurczył, Nie było już żadnych drzwi dalej.
Nils usiadł na ziemi i nic nie robił. Był zmęczony. Trzymał jajo w dłoniach, wewnątrz rosło i obumierało miniaturowe drzewko. Oddychał, słuchał kapiącej gdzieś wody. Przypomniał sobie opowieść nietoperza, który kiedyś był człowiekiem. O czym myślał mówiąc o drodze do własnej przemiany. Przypomniał sobie starego Jossiego północnego lasu. Tak jak spirala, wszystkie zdarzenia układały mu się w głowie jak przegródki szuflady, w której trzyma się sztućce. Każde z nich służące do czegoś innego …czy wiedział co zrobi dalej?

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Oni i przebiegły mnich


Bajka o demonach Oni i przebiegłym mnichu
Dawno, dawno temu w odległej Japonii istniała maleńka wioseczka Sotsuke, na wyspie Hokkaido. Jej mieszkańcy trudnili się rybactwem i rolnictwem – uprawiając ryż, warzywa i owoce na tarasach wokół wioski lub wypływając co świt w pobliskie morze by zarzucić sieci na ryby. Żyli sobie wszyscy spokojnie i wesoło, bo mimo ciężkiej pracy i tego, że przecież nie opływali w wielkie bogactwa byli szczęśliwi czy pracując czy razem po pracy wspólnie się bawiąc w gospodzie, tańcząc, jedząc, pijąc i śpiewając.
Niestety pewnego dnia na wioseczkę spadło przekleństwo jakie przynieśli ze sobą Oni. Oni to japońskie diabły, czerwone na pyskach od obfitej ilości jedzenia i ryżowego alkoholu – sake jakie spożywali w nadmiernych ilościach kradnąc go od ludzi. Ci którzy obrali sobie Sotsuke jako źródło dostaw do swoich bezdennych żołądków, choć wyglądali śmiesznie, byli naprawdę bardzo przerażający. Wysoki i chudy Tenzo, mały i gadatliwy Akizo i małomówny dryblas Kizo i ich 3 wielkie rozdęte brzuchy mówiły same za siebie tak jak ich pyski, które pełne krzywych zębów nie słyszały o słowie „mądry”, za to na pewno słyszały słowo „przebiegły”… czy aby na pewno?
Przez tygodnie Oni nękali biednych wieśniaków kradnąc im zbiory – worki z ryżem, kadzie z sosem sojowym, zapasy wędzonych ryb, warzywa, beczułki z sake i wszystko co dało się zjeść lub wypić. Niszczyli zagony ryżu i porywali zwierzęta domowe. Wieśniacy czuli się bezradni i osamotnieni, bo nie wiedzieli co mogą zrobić by pozbyć się złodziei. Zwykłe przepędzenie kijami albo wykurzenie ogniem z ich kryjówki nie miało sensu - demony zawsze używały mnóstwa magicznych sztuczek, żeby jeszcze bardziej postraszyć wieśniaków. Po takiej zabawie ich łupy zawsze smakowały lepiej konsumowane w bambusowym zagajniku przy starej kapliczce.
Pewnego wieczoru kiedy po kolejnej wycieczce Tenzo, Akizo i Kizo siedzieli w zagajniku, dobrze już pojadłszy grali w go i rechotali gadając o tym jak to fajne było złupić głupich wieśniaków zobaczyli małą postać idącą w stronę ognia. Miał na sobie proste mnisie szaty, kostur w dłoni i mały tobołek przerzucony przez ramię. Był niskiego wzrostu, z ogoloną głową i spokojnych wesołych oczach, jakich nie można byłoby się spodziewać po osobie podróżującej nocą przez nieznane.
Demony ucieszyły się w duchu. Może będą miały ciekawe dopełnienie wieczornej kolacji… zęby w ich mordach jeszcze bardziej się wykrzywiły na takie myśli.
-„Witajcie. Czy nie widzieliście moich ogórków? Szukam małego woreczka z ogórkami, który mi gdzieś przepadł.”
Oni zbaranieli. Zazwyczaj kiedy spotykali człowieka – czuli jego strach i przerażenie, a ten tutaj pyta o jakieś ogórki.
-„Nie wiemy gdzie są twoje ogórki, łysa głowo. Właściwie to chcieliśmy coś przekąsić teraz. Dobrze, że wpadłeś” – powiedział Akizo, śmiejąc się.
-„ Będzie mi miło wieczerzać z Wami”- odparł grzecznie mnich- „Ale ale… czy ty mi kogoś nie przypominasz??? Nie masz czasem jakiegoś kuzyna?”- powiedział patrząc na Tenzo.
Chudzielec jeszcze bardziej zbaraniał, ale po krótkiej chwili i drapaniu się po czole odpowiedział:
-„Tak, zgadza się. Jak na to wpadłeś?”
-„ Miałem przyjemność poznać niedawno kogoś kto mi ciebie bardzo przypominał”- zaczął mnich i tu zaczął opowiadać jak spotkał kuzyna Tenzo kiedy podróżował po innym dystrykcie kraju. Opowiadał co jedli, jak się bawili. Nie ominął nawet koloru ubrań wszystkich, których spotkał po drodze, smaku herbaty jaką wtedy pił i gadał, gadał, gadał…
Demony siedziały z rozdziawionymi gębami całą noc, a łysy opowiadał tak ciekawie, że zupełnie zapomnieli o go, o przekąsce. Zapomnieli o całym bożym świecie.
„…i nagle mieliśmy już wypić kolejną sake kiedy…” –mnich przerwał na chwilkę –„…o już powoli wschodzi nowy dzień, ptak zaczął śpiewać. Czy nie cudownie było siedzieć całą noc i czekać na ten moment?”
Oni przez chwilkę siedzieli zdumieni jego opowieścią, ale po chwili zdali sobie sprawę co to znaczy. Dzień był dla nich czasem kiedy nie powinni chodzić w świetle słonecznym. Byli przecież demonami, dziećmi nocy i złych sił… Słońce zamienia ich w kamień. Kiedy to zrozumieli zrzedły im miny i zaczęli uciekać w stronę jaskini, w której przesypiali całe dnie. Ziemia dudniła pod ich kopytami, a kiedy pojawił się pierwszy promień słoneczny padł na ogon chudzielca Tenzo, który odpadł. W jednej sekundzie na trawie została jego kamienna wersja.
Łysy mnich uśmiechnął się i nic nie powiedział.
Następnego wieczora po zmroku Oni doszli do wniosku, ze trzeba być ostrożnym. To co złupili wystarczyłoby im jeszcze na kolejny miesiąc ucztowania i stwierdzili, że jeden dzień przerwy nie przerwie im i tak dobrej passy ich wyczynów. Ale byli tez trochę źli na łysego jegomościa, który choć ciekawie i barwnie opowiadał, wyrwał ich z przyjemnej rutyny. Poza tym kiedy wstali, czuli się puści na żołądkach i nie było im z tym ani trochę dobrze. Wstali markotni i źli.
Kiedy przyszedł wieczór i czas na małe co nieco i partyjkę demonicznego go po jakimś czasie ich wzrok spotkał się z sylwetką mnicha, który tym razem niósł ciężki tobołek, sapiąc i zatrzymując się od czasu do czasu. I tym razem ciekawość wzięła górę nad gniewem i nieopanowanym głodem.
-„Chciałem(stęk) ,… was przeprosić za wczoraj (stęk)… pomyślałem, że możecie być głodni (stęk)… więc przyniosłem wam troszkę ryżu…(stęk) … uffff… proszę…” I tu postawił im wielki pleciony bambusowy kosz gotowanego ryżu z warzywami przy ognisku.
Demonom zaświeciły się oczy i zaczęły się zajadać wyśmienitym ryżem, ciamkając, siorbiąc sake, postękując z nagłego szczęścia, bekając i mlaskając. Łysy mnich usiadł sobie na kamieniu ocierając pot z czoła i patrząc w rozgwieżdżone niebo…
Tenzo przypomniał sobie o wczorajszej historii z jego kuzynem i zauważył mnicha jak zmęczony oddycha powoli.
-„A może byś zjadł troszkę z nami?”- spytał niespotykanie jak na Oni troskliwie.
-„Ach, … dziękuję, ale nie. Zazwyczaj nie jem po szóstej wieczorem. Posiedzę sobie tu i wam potowarzyszę.”
- „Jak sobie chcesz”- usłyszał od Tenzo i wrócił do jedzenia.
Noc mijała, a ryżu, choć może było i dużo nie ubywało, co głodomory nie zauważyły. Nie zauważyli też, że paski, którymi obwiązane były ich kimona popękały, a brzuchy wydęły się im jeszcze bardziej niż zazwyczaj… rosły i rosły i rosły…
Po północy Kizo, choć był największy i miał największy brzuch usiadł z głośnym klapnięciem na ziemię i wytarł sobie łapą umazaną sosem mordę.
-„… Chłopaki… już nie mogę. Czuję jak brzuch mi pęcznieje” i padł jak kłoda stękając z bólu, a brzuch rzeczywiście rósł mu z minuty na minutę.
Akizo i Tenzo byli tak zajęci jedzeniem, ze tylko na chwilę odwrócili wzrok w jego stronę, wracając do tego co sprawiało im największą przyjemność. Ale i oni zaczęli odczuwać skutki jedzenia magicznego ryżu. Bo musicie wiedzieć, że chociaż mnich wyglądał niepozornie to i on znał parę magicznych sztuczek. Zaklął ryż, który sam ugotował tak by pęczniał w ich brzuchach, a że mieli brzuchy demonów Oni - zaklął go jeszcze bardziej.
Wszyscy trzej po chwili zwijali się z bólu trzymając się za brzuchy i leżąc w bambusowym zagajniku. Ryż pęczniał i pęczniał nieubłaganie i czas mijał równie nieubłaganie.
Tenzo rzekł:
- „Chłopaki, musimy stąd iść. Czas spać. Zaraz wzejdzie słońce.”
-„Kiedy mnie boli i nie mogę się ruszać” wystękał Akizo.
-„Może się jakoś doczłapiemy” powiedział dryblas Kizo.
I powoli zaczęli się czołgać w kierunku swojego legowiska w jaskini. Ale byli za grubi i brzuchy wciąż im rosły. A nowy dzień choć powoli wstawał nieubłaganie. Słyszeli nad sobą budzące się ptaki i granat nocnego nieba zamieniał się powoli w piękny lazur dnia. Czołgali się jeszcze trochę, ale dzień już tu był. Spojrzeli w stronę nieba i w tym samym momencie skamienieli.

Mnich obudził się nerwowo ze snu. Leżał na mchu obok strumyka i kamienia, na którym siedział.
-„Oj, chyba mi się przysnęło” – uśmiechnął się do siebie. Rozejrzał się wokół siebie i popatrzył na dopalające się ognisko i kosz z ryżem, pokryty rosą. – „No tak, no tak…” uśmiechnął się jeszcze radośniej kiwając głową, kiedy dojrzał nieopodal 3 zwaliste głazy. Strapiony popatrzył przez moment, ale uśmiech wrócił mu od razu…
„Trzeba pójść do wioski i powiedzieć ludziom…” – pomyślał.
Powoli podreptał leśną dróżką w stronę wioski. Poszedł od razu do sołtysa by oznajmić mu wieści. Kiedy sołtys to usłyszał zarządził jeden dzień wolny od pracy, choć była to środa. Wszyscy się cieszyli i dobrze bawili tej nocy. I choć nie mieli wiele czuli się szczęśliwi i bezpieczni wiedząc, że życie potrafi być piękne nawet wtedy kiedy wydaje się nam, ze nic nie mamy. A to co jest najważniejsze to uczucie, że mamy siebie nawzajem i możemy korzystać z mądrości jaką daje nam życie.
Czas płynął miło i spokojnie dla małej wioski. Rodziły się dzieci, mijały pory roku, a 3 głazy obrosły mchem i mały lis ze swoją rodziną miał między nimi swój dom, gdzie mieszkał pilnując tajemnicy spokoju wszystkich.

sobota, 27 grudnia 2008

slowly

I dunno why
the Earth goes round the Sun
and all the planets whirl and wherl

and we are here in the silence
days passing slowly
bushes growing peacefully

amazes me

niedziela, 21 grudnia 2008

seaman


if I were seaman on the shore
I would have gone the the place
called Onestepgo
I would have roam
and ramble
all way long
until my beard
would go
a-shore

piątek, 19 grudnia 2008

upper

there was a man in the city of supper
who couldn't get to table much upper
as he has very short and thin
the supper was too high for him

first znaczy pierwsze

to jest blog Huberta Napiórskiego poświęcony formom literackim dla dzieci
będą się tu ukazywać moje historyjki, limeryki, wiersze dla dzieci


This is a blog of Hubert Napiórski devoted to children's literature forms, I will publish here stories, limerics and poems for children both in polish and english