poniedziałek, 7 czerwca 2010

Oni i przebiegły mnich


Bajka o demonach Oni i przebiegłym mnichu
Dawno, dawno temu w odległej Japonii istniała maleńka wioseczka Sotsuke, na wyspie Hokkaido. Jej mieszkańcy trudnili się rybactwem i rolnictwem – uprawiając ryż, warzywa i owoce na tarasach wokół wioski lub wypływając co świt w pobliskie morze by zarzucić sieci na ryby. Żyli sobie wszyscy spokojnie i wesoło, bo mimo ciężkiej pracy i tego, że przecież nie opływali w wielkie bogactwa byli szczęśliwi czy pracując czy razem po pracy wspólnie się bawiąc w gospodzie, tańcząc, jedząc, pijąc i śpiewając.
Niestety pewnego dnia na wioseczkę spadło przekleństwo jakie przynieśli ze sobą Oni. Oni to japońskie diabły, czerwone na pyskach od obfitej ilości jedzenia i ryżowego alkoholu – sake jakie spożywali w nadmiernych ilościach kradnąc go od ludzi. Ci którzy obrali sobie Sotsuke jako źródło dostaw do swoich bezdennych żołądków, choć wyglądali śmiesznie, byli naprawdę bardzo przerażający. Wysoki i chudy Tenzo, mały i gadatliwy Akizo i małomówny dryblas Kizo i ich 3 wielkie rozdęte brzuchy mówiły same za siebie tak jak ich pyski, które pełne krzywych zębów nie słyszały o słowie „mądry”, za to na pewno słyszały słowo „przebiegły”… czy aby na pewno?
Przez tygodnie Oni nękali biednych wieśniaków kradnąc im zbiory – worki z ryżem, kadzie z sosem sojowym, zapasy wędzonych ryb, warzywa, beczułki z sake i wszystko co dało się zjeść lub wypić. Niszczyli zagony ryżu i porywali zwierzęta domowe. Wieśniacy czuli się bezradni i osamotnieni, bo nie wiedzieli co mogą zrobić by pozbyć się złodziei. Zwykłe przepędzenie kijami albo wykurzenie ogniem z ich kryjówki nie miało sensu - demony zawsze używały mnóstwa magicznych sztuczek, żeby jeszcze bardziej postraszyć wieśniaków. Po takiej zabawie ich łupy zawsze smakowały lepiej konsumowane w bambusowym zagajniku przy starej kapliczce.
Pewnego wieczoru kiedy po kolejnej wycieczce Tenzo, Akizo i Kizo siedzieli w zagajniku, dobrze już pojadłszy grali w go i rechotali gadając o tym jak to fajne było złupić głupich wieśniaków zobaczyli małą postać idącą w stronę ognia. Miał na sobie proste mnisie szaty, kostur w dłoni i mały tobołek przerzucony przez ramię. Był niskiego wzrostu, z ogoloną głową i spokojnych wesołych oczach, jakich nie można byłoby się spodziewać po osobie podróżującej nocą przez nieznane.
Demony ucieszyły się w duchu. Może będą miały ciekawe dopełnienie wieczornej kolacji… zęby w ich mordach jeszcze bardziej się wykrzywiły na takie myśli.
-„Witajcie. Czy nie widzieliście moich ogórków? Szukam małego woreczka z ogórkami, który mi gdzieś przepadł.”
Oni zbaranieli. Zazwyczaj kiedy spotykali człowieka – czuli jego strach i przerażenie, a ten tutaj pyta o jakieś ogórki.
-„Nie wiemy gdzie są twoje ogórki, łysa głowo. Właściwie to chcieliśmy coś przekąsić teraz. Dobrze, że wpadłeś” – powiedział Akizo, śmiejąc się.
-„ Będzie mi miło wieczerzać z Wami”- odparł grzecznie mnich- „Ale ale… czy ty mi kogoś nie przypominasz??? Nie masz czasem jakiegoś kuzyna?”- powiedział patrząc na Tenzo.
Chudzielec jeszcze bardziej zbaraniał, ale po krótkiej chwili i drapaniu się po czole odpowiedział:
-„Tak, zgadza się. Jak na to wpadłeś?”
-„ Miałem przyjemność poznać niedawno kogoś kto mi ciebie bardzo przypominał”- zaczął mnich i tu zaczął opowiadać jak spotkał kuzyna Tenzo kiedy podróżował po innym dystrykcie kraju. Opowiadał co jedli, jak się bawili. Nie ominął nawet koloru ubrań wszystkich, których spotkał po drodze, smaku herbaty jaką wtedy pił i gadał, gadał, gadał…
Demony siedziały z rozdziawionymi gębami całą noc, a łysy opowiadał tak ciekawie, że zupełnie zapomnieli o go, o przekąsce. Zapomnieli o całym bożym świecie.
„…i nagle mieliśmy już wypić kolejną sake kiedy…” –mnich przerwał na chwilkę –„…o już powoli wschodzi nowy dzień, ptak zaczął śpiewać. Czy nie cudownie było siedzieć całą noc i czekać na ten moment?”
Oni przez chwilkę siedzieli zdumieni jego opowieścią, ale po chwili zdali sobie sprawę co to znaczy. Dzień był dla nich czasem kiedy nie powinni chodzić w świetle słonecznym. Byli przecież demonami, dziećmi nocy i złych sił… Słońce zamienia ich w kamień. Kiedy to zrozumieli zrzedły im miny i zaczęli uciekać w stronę jaskini, w której przesypiali całe dnie. Ziemia dudniła pod ich kopytami, a kiedy pojawił się pierwszy promień słoneczny padł na ogon chudzielca Tenzo, który odpadł. W jednej sekundzie na trawie została jego kamienna wersja.
Łysy mnich uśmiechnął się i nic nie powiedział.
Następnego wieczora po zmroku Oni doszli do wniosku, ze trzeba być ostrożnym. To co złupili wystarczyłoby im jeszcze na kolejny miesiąc ucztowania i stwierdzili, że jeden dzień przerwy nie przerwie im i tak dobrej passy ich wyczynów. Ale byli tez trochę źli na łysego jegomościa, który choć ciekawie i barwnie opowiadał, wyrwał ich z przyjemnej rutyny. Poza tym kiedy wstali, czuli się puści na żołądkach i nie było im z tym ani trochę dobrze. Wstali markotni i źli.
Kiedy przyszedł wieczór i czas na małe co nieco i partyjkę demonicznego go po jakimś czasie ich wzrok spotkał się z sylwetką mnicha, który tym razem niósł ciężki tobołek, sapiąc i zatrzymując się od czasu do czasu. I tym razem ciekawość wzięła górę nad gniewem i nieopanowanym głodem.
-„Chciałem(stęk) ,… was przeprosić za wczoraj (stęk)… pomyślałem, że możecie być głodni (stęk)… więc przyniosłem wam troszkę ryżu…(stęk) … uffff… proszę…” I tu postawił im wielki pleciony bambusowy kosz gotowanego ryżu z warzywami przy ognisku.
Demonom zaświeciły się oczy i zaczęły się zajadać wyśmienitym ryżem, ciamkając, siorbiąc sake, postękując z nagłego szczęścia, bekając i mlaskając. Łysy mnich usiadł sobie na kamieniu ocierając pot z czoła i patrząc w rozgwieżdżone niebo…
Tenzo przypomniał sobie o wczorajszej historii z jego kuzynem i zauważył mnicha jak zmęczony oddycha powoli.
-„A może byś zjadł troszkę z nami?”- spytał niespotykanie jak na Oni troskliwie.
-„Ach, … dziękuję, ale nie. Zazwyczaj nie jem po szóstej wieczorem. Posiedzę sobie tu i wam potowarzyszę.”
- „Jak sobie chcesz”- usłyszał od Tenzo i wrócił do jedzenia.
Noc mijała, a ryżu, choć może było i dużo nie ubywało, co głodomory nie zauważyły. Nie zauważyli też, że paski, którymi obwiązane były ich kimona popękały, a brzuchy wydęły się im jeszcze bardziej niż zazwyczaj… rosły i rosły i rosły…
Po północy Kizo, choć był największy i miał największy brzuch usiadł z głośnym klapnięciem na ziemię i wytarł sobie łapą umazaną sosem mordę.
-„… Chłopaki… już nie mogę. Czuję jak brzuch mi pęcznieje” i padł jak kłoda stękając z bólu, a brzuch rzeczywiście rósł mu z minuty na minutę.
Akizo i Tenzo byli tak zajęci jedzeniem, ze tylko na chwilę odwrócili wzrok w jego stronę, wracając do tego co sprawiało im największą przyjemność. Ale i oni zaczęli odczuwać skutki jedzenia magicznego ryżu. Bo musicie wiedzieć, że chociaż mnich wyglądał niepozornie to i on znał parę magicznych sztuczek. Zaklął ryż, który sam ugotował tak by pęczniał w ich brzuchach, a że mieli brzuchy demonów Oni - zaklął go jeszcze bardziej.
Wszyscy trzej po chwili zwijali się z bólu trzymając się za brzuchy i leżąc w bambusowym zagajniku. Ryż pęczniał i pęczniał nieubłaganie i czas mijał równie nieubłaganie.
Tenzo rzekł:
- „Chłopaki, musimy stąd iść. Czas spać. Zaraz wzejdzie słońce.”
-„Kiedy mnie boli i nie mogę się ruszać” wystękał Akizo.
-„Może się jakoś doczłapiemy” powiedział dryblas Kizo.
I powoli zaczęli się czołgać w kierunku swojego legowiska w jaskini. Ale byli za grubi i brzuchy wciąż im rosły. A nowy dzień choć powoli wstawał nieubłaganie. Słyszeli nad sobą budzące się ptaki i granat nocnego nieba zamieniał się powoli w piękny lazur dnia. Czołgali się jeszcze trochę, ale dzień już tu był. Spojrzeli w stronę nieba i w tym samym momencie skamienieli.

Mnich obudził się nerwowo ze snu. Leżał na mchu obok strumyka i kamienia, na którym siedział.
-„Oj, chyba mi się przysnęło” – uśmiechnął się do siebie. Rozejrzał się wokół siebie i popatrzył na dopalające się ognisko i kosz z ryżem, pokryty rosą. – „No tak, no tak…” uśmiechnął się jeszcze radośniej kiwając głową, kiedy dojrzał nieopodal 3 zwaliste głazy. Strapiony popatrzył przez moment, ale uśmiech wrócił mu od razu…
„Trzeba pójść do wioski i powiedzieć ludziom…” – pomyślał.
Powoli podreptał leśną dróżką w stronę wioski. Poszedł od razu do sołtysa by oznajmić mu wieści. Kiedy sołtys to usłyszał zarządził jeden dzień wolny od pracy, choć była to środa. Wszyscy się cieszyli i dobrze bawili tej nocy. I choć nie mieli wiele czuli się szczęśliwi i bezpieczni wiedząc, że życie potrafi być piękne nawet wtedy kiedy wydaje się nam, ze nic nie mamy. A to co jest najważniejsze to uczucie, że mamy siebie nawzajem i możemy korzystać z mądrości jaką daje nam życie.
Czas płynął miło i spokojnie dla małej wioski. Rodziły się dzieci, mijały pory roku, a 3 głazy obrosły mchem i mały lis ze swoją rodziną miał między nimi swój dom, gdzie mieszkał pilnując tajemnicy spokoju wszystkich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz